Dzień 4 - granica

Czas czytania: 4min

Granica

Tego dnia mieliśmy ambitny plan przekroczenia granicy i przejechania kilkudziesięciu kilometrów.

W nocy rozkleiła mi się mata (przedarłem ją na poprzednim spaniu) i spałem do rana na kurtce i spodniach motocyklowych. Fajny sposób na izolację od chłodu mi wyszedł - kładzie się kurtkę i spodnie po matę, pod nogami zbroję i jest kilka dodatkowych cm chroniących od zimna. Dodatkowo oszczędza się miejsce w namiocie.

Dzień zaczął się wcześnie bo wstaliśmy wręcz mroźnym rankiem, po 6:00 a przy granicy byliśmy ok. 7:30. Niestety okazało się, nie ma kolejki 2-3 samochodów tylko jest ich z 50. Ustawiliśmy się więc grzecznie na końcu kolejki, no i czekaliśmy…

fot. russia-and-beyond.blogspot.com

Po pewnym czasie zrobiło się bardzo gorąco - po pierwsze z powodu słońca. A po drugie przez małe spięcie z miejscowymi. Kowal dogadał się z pogranicznikami, że będziemy mogli stanąć sobie tuż koło szlabanu, zaraz na początku kolejki. Chodziło o to, żeby nie musieć co 10min przepychać motocykli po 5m, gdy kolejka się przesuwała. Mieliśmy sobie stanąć z boku i poczekać aż wszystkie samochody, które były przed nami wjadą. Niestety gdy jechaliśmy na początek kolejki nie wzięliśmy pod uwagę, że ludzie ze stojących tam samochodów tego nie wiedzą. Wyszli z samochodów i zablokowali nam drogę. W pewnym momencie, któryś z “naszych” nie wytrzymał i chciał ich wyminąć przy czy prawie potrącił jakąś kobietę. W minutę zaroiło się od skośnookich Mongołów i Kazachów i zaczęło się robić bardzo głośno.

Na szczęście udało nam się na spokojnie wszystkim wytłumaczyć co robimy i że zaczekamy na naszą kolejkę na początku. Na pewno pomogło, że krewki kolega dostał publiczny opierdziel ;)

Zaraz miało być dziko i jedno wielkie NIC więc zrobiliśmy niezbędne zaopatrzenie

kielon

Granica jak to powszechne w dzikich krajach jest wieeelka. Ta miała szerokość ok. 30km. Po jednej stronie był posterunek rosyjski, kilkanaście kilometrów asfaltu, kolejny posterunek rosyjski (taki checkpoint) i dalej zaczynała się mongolska część “ziemi niczyjej”, pełna dziur droga, która kończyła się posterunkiem mongolskim. Co ciekawe pomiędzy granicami (na każdej był solidny płot z drutu kolczastego) byli pasterze z krowami i owcami.

Po stronie rosyjskiej pełna kultura - np. pogranicznicy chodzili i opieprzali Mongołów jeśli nie stali rządkiem w kolejkach. Jak się okazało, po stronie mongolskiej, kolejka nie istniała lub była umowna (najpierw miejscowi o później my). Oczywiście przechodziliśmy wszystkie cyrki związane z odkażaniem i “kontrolą weterynaryjną”.

Spędziliśmy tam chyba z 5h.

Kolejka była też przy posterunku mongolskim. Na szczęście, ta część samochodowa była w jakiejś tam jeszcze kolejności. Przy okienkach trzeba było być czujnym.

Po wjeździe trzeba wykupić ubezpieczenie OC (chociaż nie widziałem nigdzie patroli policji zatrzymujących samochody) i warto kupić trochę tugrików (tögrög,төгрөг, ₮), które nazywaliśmy tuchanbejami. Co ciekawe gdy 4 osoby wymieniły po $300 to w banko skończyła się gotówka :)

W ubezpieczalni można też kupić kartę SIM ale lepiej chwilę poczekać i kupić ją w następnym dużym mieście - jest taniej i na miejscu ją aktywują.

Zaraz za granicą, ok. 30km jest wioska - Tsagaannuur (Цагааннуур). Nie ma w niej totalnie nic poza sklepem. Trzeba jechać dalej - szeroką ale z masakryczną tarką drogą do Ölgii (Өлгий). To większe miasto. Zbliżała się dość spora burza więc po dniu spędzonym w kolejkach postanowiliśmy zanocować w “hotelu”.

Nie miało to coś nic wspólnego ze standardem, który mamy w Europie. Cennik za pokoje istniał na jakieś zaplamionej kartce, napisany długopisem. Każdy z pokojów miał inną cenę - jak się okazało nie tylko w zależności od dostępu do łazienki ale od stopnia zniszczenia. Na przykład mój pokój nie miał klucza do drzwi, w ogóle żeby się dostać trzeba było je kopnąć bo były wyłamane a okolica zamka wyglądała jakby wyważył je oddział S.W.A.T. W pokoju była łazienka (czyli było drożej) ale nie działał bojler na ciepłą wodę. Miał on przełącznik (coś jak te w naszych instalacja przy bezpiecznikach), który wisiał w jakiejś dziurze w ścianie i świecił gołymi kablami. To było jakieś 15 cm od sitka prysznica. Tylko raz się odważyłem tym manipulować :) Prysznic oczywiście lało się na podłogę. W pokoju działało jedno gniazdko z prądem za co byliśmy naprawdę wdzięczni losowi. Widok z okna był na “dziedziniec” czyli jakie wysypisko śmieci. Jadła je krowa, co obserwowało stado orłosępów albo innego drapieżnego ptactwa.

lazienka

Pokój kosztował ok 50zł/os więc jak na Mongolię cena zaporowa

pokoj2

pokoj1

DSC00014-4.jpg

Tego dnia przejechaliśmy niewiele

Zrzut ekranu 2016-09-08 o 14.02.38

Mongolia 2016 - dzień po dniu

comments powered by Disqus

O mnie

Prywatnie, jestem tym co robię, a publiczne szczegóły są na całej
tej stronie ;)

W pracy prowadzę projekty - to mój zawód i także moja pasja. Lubię zmiany i duże wyzwania. Jeśli chcesz wiedzieć więcej - zapraszam na LinkedIn

Ostatnie wpisy