Dni 11 - 15

Czas czytania: 9min

Dzień 11

Ten dzień to powrót po drodze, którą już jechaliśmy - przez Mörön do Szagra.

DSC00005-11.jpg

Droga bardzo przyjemna i wreszcie sucha.

DSC00008-11.jpg

Miałem małą przygodę na kawałku asfaltu po drodze. W pewnym momencie była seria takich zjazdów w dół, długości ok. 100m tyle że zabetonowanych. Przed nimi zawsze był znak żeby zwolnić do 50km/h. Gdy jechaliśmy po nich dwa dni wcześniej wszystko było OK i nawet nie zwalnialiśmy za bardzo. Tera też przez pierwszy przejechaliśmy ale w drugim niespodziewanie przy prędkości ok. 100km/h zobaczyłem płynący strumień. I to całkiem nie byle jaki - miał z 10m szerokości i dość duży nurt. Wcisnąłem na maksa hamulec ale i tak wjechałem w niego mając z 60km/h na liczniku. Podobno wyglądało to dramatycznie. Woda prysnęła chyba na 10m w górę, ja od razu byłem cały mokry, na chwilę straciłem przyczepność na dwóch kołach ale co dziwne nie wywaliłem się. Pokręciłem głową i bez zatrzymywania pojechałem dalej. Robert jechał po mnie i znalazł akcesoryjną osłonę silnika, która oderwała się pod wpływem ciśnienia. Miałem ją 3 lata zamocowaną specjalnym silikonem i nic jej nie ruszało :)

DSC00001-12_DxO.jpg

Po drodze standardowy posiłek, w standardowym barze, w który standardowo warunki były takie.

DSC00010-11.jpg

Dzień 12

Często mijaliśmy takich pasterzy.

Fot. Peterka

DSC00011-11_DxO.jpg

Znowu zderzamy się z tradycją. Mongołowie w tradycyjych “delach”, na motocyklach i my ze swoją technologią.

Fot. Peterka

DSC04243.jpg

Mijamy tradycyjne święte miejsca. Napisy są w starym alfabecie mongolskim.

DSC00022-8.jpg

Za Tes (Тэс) jechaliśmy trochę “na skróty”. Generalnie to fajna opcja żeby z “czerwonej” na mapie drogi zjechać na “żółtą”. Nie zawsze jest tam droga ale jak już jest to okazuje się, że na “żółtej” jest ładniej. Bo standard nawierzchni jest ten sam :)A

Tankowanie czasem wygląda tak.

Fot. Peterka

Skrót był przez kotlinki i góry przypominające trochę Arizonę.

DSC00030-8.jpg

DSC00045-4.jpg

Niestety po drodze wydarzył się kolejny wypadek. Bartek niefortunnie, za bardzo odkręcił manetkę przy ruszaniu, motocykl poszedł na koło i spadając przygniótł mu nogę. Niestety fatalnie bo złamał mu kość strzałkową. Bartek jakoś dojechał do najbliższego dużego miasta i zrobił sobie RTG. Nie dał rady już jednak obciążać tej nogi i dla niego jazda się skończyła. On i jego dziewczyna musieli szukać transportu siebie i motocykli aż do Nowosybirska. Niestety motocykle muszą wrócić przez Rosję tak jak wjechały - razem.

Transport trzeba organizować etapowo: do granicy z Rosją, przez granicę (30km) i od granicy do Nowosybirska. Więcej o tym napiszę później.

Po zatankowaniu w Tes paliwa o oszałamiającej liczbie oktanowej (90) zepsuł mi się KTM. Jechał i zgasł. I nie odpalił. Pompa paliwa działała, rozrusznik kręcił ale robił się wieczór. Byliśmy we wsi więc po krótkim namyśle koledzy postanowili mnie holować na nocleg i tam spróbować naprawić.

Holowanie było dość trudne. Wcześniej nigdy nie holowałem się w offie. Kolega przyczepił sobie linkę do stelaża a ja owinąłem wokół kierownicy ale tak żeby w każdy chwili móc zwolnić linkę. Na płaskim jeszcze jakoś szło ale każdy podjazd albo większe dziury były naprawdę męczące. Nie dość, że szarpało to sposób zamocowania był niefortunny - nie w osi skrętu. Powodowało to, linkę miałem na kierownicy z lewej strony a prawą ręką musiałem kontrować szarpanie. Miejsce na obóz wybraliśmy w bardzo przyjemnej kotlince pod szczytami z genialnym widokiem na zachód słońca. Przyjechałem zlany potem i ledwo żywy.

DSC00055-3.jpg

Po rozpiciu namiotu wziąłem się za KTMa. Bardzo pomagał mi PKS (Piotr Kudelski) mechanik motocyklowy. Jakby ktoś szukał dobrego mechanika, który z praktyki wie co się psuje w motocyklu na wyprawach to w okolicach Krakowa polecam PKSa :)

Po demontażu filtra powietrza i sprawdzeniu świecy (działała) straciłem trochę nadzieję. Na szczęście PKS powiedział żeby spróbować drugą świecę a Darek miał jedną zapasową (ja nie miałem bo wymieniłem - błąd). Wtedy KTM zadziałał! Prawdopodobnie świeca miała wadę, chyba zbyt dużą przerwę - nie miałem jak wtedy sprawdzić.

Wokół było przyjemnie.

DSC00054-3_DxO.jpg

DSC00056-3.jpg

DSC00057-2_DxO-Edit.jpg

Dzień 13

Następnego dnia jechaliśmy skrajem pustyni Gobi, która w tym miejscu podchodzi aż pod granicę z Rosją. Pustynia jest dziwna bo porośnięta gdzieniegdzie karłowatą trawką albo kępkami krzaków. Nie są to żółte wydmy po horyzont.

DSC00003-13.jpg

Przynajmniej nie te przy drodze. Za to było naprawdę ciepło. Odłączyliśmy się od reszty która jechała główną drogą - my pojechaliśmy tę bardziej północną, bliżej wydm. Trochę się powygłupialiśmy po piachu i pojechaliśmy dalej.

DSC00001-13.jpg

Po prawej cały czas widzieliśmy część ścisłego rezerwatu przyrody Uws Nuur - wydmy Altan els. Park ma 4 części (Uws nuur (ptactwo wodne), Türgen uul, Cagaan Szuwuut uul i Altan els (wydmy)). Samo jezioro Uws Nuur pomimo tego, że jest największym jeziorem Mongolii jest totalnie nieciekawe. I śmierdzi. Tzn. wokół są słone rozlewiska (bo jezioro jest słone), które śmierdzą.

Od jakiś dwóch dni miałem coraz większe problemy z kierowaniem. Motocykl się bardzo dziwnie zachowywał - bardzo rzucało nim w piachu ale tak, że czasami musiałem naprawdę bardzo zwolnić. Kolega miał identycznego KTMa i jechało się na nim zupełnie inaczej. Zdjąłem bagaże, zmieniałem ustawienia zawieszenia - nic nie pomogło. Dopiero na jednym asfaltowym kawałku doszedłem do wniosku, że jest to łożysko główki ramy. Zacząłem wyczuwać nierówność, taki ząbek w środkowym położeniu kierownicy. Jazda była bardzo męcząca ale nie miałem zapasowego. Zresztą nikt nie miał. Mechanik, który robił mi serwis przed wyprawą mówił, że łożysko jest OK. I znowu miał rację człowiek, który na motocyklu objechał kilka razy Kulę Ziemską - Marek Godlewski. On zaleca wymianę tego łożyska co 10kkm. Na asfalcie oczywiście ma to większe znaczenie, szczególnie jak się chce precyzyjnie jeździć. Moje miało przejechane 30kkm.

Niestety KTM znowu przestał działać. Objaw dokładnie ten sam: nie odpala. Pompa działała, paliwo było, filtr powietrza w porządku. Sytuacja zrobiła się nieciekawa bo do wioski gdzie mieli czekać na nas pozostali było ok 35km ale dość piaszczystą drogą. Taką gdzie jadąc ze sprawnym motocyklem miałbym niewąskie problemy. A moja kierownica, przez to łożysko do sprawnych nie należała. Najgorsze było to, że mieliśmy bardzo mało wody - ok. 1l na 5 osób. Było bardzo gorąco i każdy już większość swojej wody wypił.

Chcąc, nie chcą zdecydowaliśmy, że nie będziemy w tym słońcu już nic rozkręcać w motocyklu tylko doturlamy się te 35km do wsi i tam na spokojnie coś zrobimy lub skombinujemy pomoc. Tym razem holowaliśmy trochę inaczej (co okazało się całkiem niezłym pomysłem). Nie trzymałem liny na kierownicy tylko obwiązałem raz wokół podnóżka i przydeptałem nogą. Odciążało mi to ręce, nie skręcało motocykla i nie kładło go bo bo ciągnęło od spodu a nie od góry. Niestety w pewnym momencie zmęczenie dało o sobie znać i nie wytrzymałem liny na jakimś większym wyboju. Wystrzeliła do przodu i się nieszczęśliwie zawinęła wokół tylnego koła kolegi, który mnie holował. Lina zawijała się na nim i przyciągnęła swój drugi koniec zaczepiony na stelażu w dół. No i go zerwała. Skręciliśmy to trytkami ale kolega holował mnie już na innym motocyklu (zamienili się).

Na szczęście udało się przejechać przez te piachy i nie było już większych przygód do wsi. Tam po prostu padłem - leżałem plackiem w cieniu i polewałem się wodą. Jedną butelką po sobie a drugą piłem. Kręciło mi się w głowie i było dość słabo. Gdy już mi trochę przeszło zacząłem grzebać w KTMie i wygrzebałem. Okazało się, że problem zniknął po dociśnięciu fajki do świecy. Prawdopodobnie nie była dociśnięta przy poprzedniej naprawie i w ciągu dnia wypadła. Co ciekawe dawało to takie same efekty jak uszkodzona świeca. Do dzisiaj nie mam pewności czy na pewno nie uszkodziła się wiązka w fajce…

Na spanie dojechałem już o własnych siłach.

DSC00007-15.jpg

Dzień 14

Tego dnia było ostatnie większe miasto - Ulaangom. Warto kupić tam trochę pamiątek. Zaraz za miastem trzeba odbić od głównej drogi (która jedzie na północ) i pojechać na zachód, w stronę granicy.

You'll get there

Przejeżdżaliśmy przez przełęcz i tam rozpadał się jeden z większych deszczy przez jakie jechał. Nic nie widziałem przez szybę - musiałem jechać w otwartym kasku. Na drodze zrobiła się rzeczka, który wypłukała prawie cały luźny materiał skalny. Jechaliśmy tą rzeką w dół. W pewnym momencie wyprzedziliśmy jej czoło. Dziwne uczucie :)

Za przełęczą był przepiękny płaskowyż z jescze ładniejszym jeziorem.

DSC00019-9_DxO-Edit.jpg

Wokół latały burze i świeciło słońce więc wychodziły takie zdjęcia.

DSC00035-7.jpg

DSC00038-7_DxO.jpg

Byliśmy cali mokrzy więc z dużą ulgą zlokalizowaliśmy domki, które za całkiem rozsądną kwotę oferowały przyzwoity standard.

DSC00039-7.jpg

Serio :)

DSC00063-2.jpg

DSC00067-2.jpg

Na miejscu odbywały się różne rytuały szamańsko-magiczno-lecznicze połamanych i poskręcanych członków.

P8182154.jpg

P8182155.jpg

DSC00084.jpg

Zachód słońca dopisał.

DSC00075-2.jpg

DSC00076-2_DxO.jpg

DSC00080.jpg

To był chyba najlepszy dzień w Mongolii.

DSC00083_DxO.jpg

Dzień 15

Kolejny dzień to już dojazd do granicy. Kilometrów nie było wiele ale po drodze miały być dwie dość głębokie rzeki. Do tej pory rzeki, które mijaliśmy były większe niż rok i dwa lata temu pamiętał Kowal. Nasza pierwsza duża rzeka nie miała być co prawda bardzo głęboka (tak za połowę uda) ale za to bardzo porywista. Motocykle mieliśmy przez nią przeprowadzać. Druga rzeka miała być bardziej rozlewiskiem i przejazd przez nią miał być możliwy tylko traktorem. W niektórych momentach było tak głęboko, że traktor przez chwilę płynął z nurtem. Najbliższy most jest 50km w jedną stronę.

Tak nastrojeni wyjechaliśmy. Na początku wjechaliśmy w bardzo ładne góry. Krajobrazy były naprawdę księżycowe. Szare skały, zerodowane drogi i dzicz. Po drodze spotkaliśmy Bartka i Mariolę, którzy transportem medycznym jechali do granicy. Cena - ok $1 za 1km. Słabo.

Motocykl nadal był bardzo trudny w sterowaniu.

Dojechaliśmy do pierwszej rzeki. Było bardzo ciepło więc rozebraliśmy się żeby przeprowadzać motocykle. Zaraz jednak założyliśmy przynajmniej górne ubrania - taką ilość agresywnych komarów jakie tam były widziałem ostatnio w Finlandii. Dość sprawnie przeprowadziliśmy motocykle i wszystkich utykających kolegów.

Do drugiej rzeki było ok 20km przez piaszczysto kamienistą półpustynię. I tutaj mój KTM wyzionął ducha. Właściwie to nie KTM ale w pewnym momencie ze zgrozą zauważyłem, że nie działa mi przedni hamulec. Zatrzymałem się i zauważyłem, że całe przednie koło lata mi na boki a tarcza wypadła z zacisku. Okazało się, że skończyło mi się łożyska w przednim kole. Obydwa. Prawdopodobnie to one były przyczyną objawu zużytego łożyska główki ramy.

DSC00002-16.jpg

Przed wyjazdem oczywiście sprawdziłem łożyska (rok temu je wymieniłem) ale zdaniem PKSa to nie wystarczyło - lepiej jest wymieniać łożyska przed każdą taką dużą wyprawą. One w rzekach, piachach i błotach, pod sporym obciążeniem dostają w kość.

Nikt nie miał zapasowego łożyska więc dotoczyłem się na tym latającym kole do kolejnej rzeki (10km, w tempie żółwia). Na szczęście poziom wody nie był wysoki i udało nam się przeprowadzić wszystkie motocykle. Koledzy pojechali do najbliższej wsi poszukać transportu i znaleźli.

DSC04514-2.jpg

Zażyczyli sobie 200zł… Los sprawił, że dojechał do nas jakiś większy samochód, przejechał przez rzekę a jadący w nim Kazachowie zgodzili się dowieźć mnie do granicy (ok. 75km) za 50zł. Zapakowaliśmy KTMa do środka (na stos jakiegoś chrustu) i w bardzo klimatycznym towarzystwie, słuchając mongolskich szlagierów z MP3 pojechaliśmy w stronę Tsagaannuur.

DSC04516.jpg

IMG_1560.jpg

Oczywiście zaczęli kombinować i we wsi (20km od granicy) uznali, że dalej nie jadą. Dopiero obietnica kolejnych 25zł ich przekonała i tak dojechał tuż przed graniczny szlaban. Byli już tam w “hotelu” Bartek i Mariola.

Hotel to zwykła chatka z rozłożonymi w dwóch pokojach materacami ale kobieta, która go prowadziła była naprawdę miła.

DSC04579.jpg

Zrobiła nam kolację z fajnym plackiem (nazywała go “lepioszka”) i było bardzo miło. Reszta ekipy spała w górach, kilka km od granicy i jak mówili było bardzo zimno - ok. 3°C w nocy.

Mongolia 2016 - dzień po dniu

comments powered by Disqus

O mnie

Prywatnie, jestem tym co robię, a publiczne szczegóły są na całej
tej stronie ;)

W pracy prowadzę projekty - to mój zawód i także moja pasja. Lubię zmiany i duże wyzwania. Jeśli chcesz wiedzieć więcej - zapraszam na LinkedIn

Ostatnie wpisy